Nie jest łatwo znaleźć filmowy język dla mistyki buddyjskiej. W tym przypadku Pan Nalinowi się nie udało. Lepiej było w przypadku „Samsary”, ale też nie aż tak, jak w filmach Yong-Kyun Bae czy Kim Ki-duka. Demony, jak ludzie, mają sny. Ale nie jest dobrze, gdy podążają za swoim snem. Ushna-Ogień zstępuje pośród ludzi w postaci pięknej kobiety, zakochuje się człowieku Płomieniu-Jalan, a gdy dowiaduje się, że los nie sprzyja im razem, wykorzystuje swą wiedzę i moc by odwrócić bieg przeznaczenia – ludziom szczęśliwym kradnie cień, lewitującemu joginowi energię, eliksir nieśmiertelności podaje śmiertelnemu kochankowi… Ścieżki karmy zostają zaburzone. Ta, która nie miała pępka, więc i początku życia, teraz musi ciągle umierać i rodzić się na nowo, z tęsknotą za tym, który błąka się po świecie już prawie dwieście lat, z epoki w epokę, z tradycyjnych Himalajów do współczesnego Tokio.. szukając śmierci ku niej. Aby to opowiedzieć trzeba szukać nowej formy, nie wystarczy kolaż tradycyjnych – choćby pięknie filmowanych – narracji.